50 people found this review helpful
3 people found this review funny
Recommended
64.9 hrs last two weeks / 64.9 hrs on record (45.6 hrs at review time)
Posted: 9 Dec @ 1:27am
Updated: 13 Dec @ 1:35am

25 lat czekania...
25 lat. Ćwierć wieku przyszło mi czekać na grę o przygodach Indiana Jonesa, po tym jak ukończyłem The Infernal Machine. Była wprawdzie później Emperor's Tomb, ale jakoś mnie ominęła. Był to dla mnie okres grania w Counter-Strike'a i prowadzenia Przymierza The BORG Collective w rytmach spożywanego masowo alkoholu, więc na inne gierki czasu nie miałem. Zawsze jednak uważałem, że tematyka pana archeologa w kapeluszu, była w grach dziwnie omijana. A przecież to właśnie on, na długo przed Larą Croft uczynił z archeologii sport niemalże ekstremalny (cyt. CD Action). Saga Jonesa to jedna z moich kultowych franczyz (obok Star Wars, Star Trek, czy Aliens), i o ile w gry z tamtych światów zdążyłem się nagrać (może poza Star Trek), tak w przypadku Indy'ego, czuję posuchę i braki w zaopatrzeniu. Być może twórcy bali się robić konkurencję serii Tomb Raider, w końcu cycatą laseczką gra się milej niż facetem. Tak czy siak, czekanie się opłaciło, bo dostajemy w ręce naprawdę dobry produkt. No, ale Machine Games, które popełniło kilka Wolfensteinów, jakieś tam doświadczenia w robieniu gier ma. Chociaż przyznam szczerze, że czuję leciutki zawód, taki tyci tyci. Wiecie, The Infernal Machine było grą, w której trzeba było ostro główkować, podobnie jak w pierwszych Tomb Raiderach. Współczesne gry jednak przechodzą się same, zagadki maja za łatwe.

To gdzie zaprowadzi nas czerwona linia na mapie?
Akcja gry umiejscawia nas między Poszukiwaczami Zaginionej Arki, a Ostatnią Krucjatą (nie mylić z Świątynią Zagłady, ona była prequelem). Początek jest epicki i dużym ukłonem w stronę fanów, mamy bowiem okazję wykraść posążek bożka Hovitów w peruwiańskiej dżungli. Wprawdzie ta misja była też w Piekielnej Maszynie, ale zawsze miło przeżyć to jeszcze raz, na nowszym silniku. Historia jednak jest nowa, oczywiście jak zwykle nafaszerowana mistycyzmem, okultyzmem i tajemnymi mocami, zaś przeciwnikami są a jakże, starzy dobrzy "znajomi" z kraju nad Renem, (nie dam się wygwiazdkować przez algorytm Steama), chociaż tych z nad Tybru też się tutaj trochę kręci. Indiana Jones podobnie jak James Bond, nie może obejść się w swoich przygodach bez żadnej ładnej laski, zatem tutaj także mamy towarzyszkę w postaci niejakiej Giny Lombardi, włoskiej dziennikarki, która standardowo umila nam czas ciętymi przekomarzankami. Co najważniejsze, gramy w rozmaitych lokacjach, takich jak Peru w prologu, Marshall College, Watykan we Włoszech, Giza w Egipcie, Himalaje i Shanghai w Chinach, Sukhothai w Tajlandii i Irak. Zresztą to wizytówka Indiany, aby w każdej przygodzie zwiedzić pół świata i pokazać czerwoną linię na mapce lecącego samolotu, w rytmach muzyki Johna Williamsa. I tutaj dobra wiadomość, jak najbardziej mamy znane tematy Williamsa, chociaż większość czasu przygrywa nam muzyka znakomitego i znanego z wielu gier Gordy Haaba, będącego godnym następcą Wielkiego Mistrza Johna Williamsa. Czy muszę mówić, że to jedna z nielicznych gier, gdzie gram z włączoną muzyką? Zresztą nie jest ona jakaś nachalna.

Z rewolweru? Łopatą? A może packą na muchy?
Indiana Jones i Wielki Krąg to eksploracyjna gra akcji. Można ją porównać do Uncharted. Nie jest to ulubiony przeze mnie otwarty świat, chociaż możemy swobodnie kręcić się po wybranym terenie, a nawet wracać do niego w późniejszej fazie gry, aby zebrać zapomniane znajdźki. Tych tutaj jest sporo i jeśli chcemy wymaksować grę w osiągnięciach, musimy zebrać je wszystkie. No, ale nie tylko zbieraniem starych skorup i kartek papieru nasz Indy żyje. Do rozwiązania mamy multum zagadek, a do rozwalenia mnóstwo czerepów, ot standard. Co ciekawsze, walka rewolwerem nie jest polecana z powodu hałasu, ale od czego walające się wszędzie łopaty, młotki, szczotki, a nawet kule dla inwalidów, skrzypce czy paćki na muchy. Znalazłem nawet trzepaczkę do dywanów, którą zaraz wypróbowałem na pobliskim żołdaku. Nie pytajcie mnie, po co wrogim żołnierzom i najemnikom skrzypce czy kule, co oni samych inwalidów w wojsku mają? Zresztą obecność grabi czy gitary w piwnicy również budzi zastanowienie. No dobra, powiedzmy że to tajne spotkania umuzykalnionych ogrodników. Oczywiście gra nie wymusza na siłę skradania, możemy sobie "poszczelać", ale wierzcie mi, przechodzenie na rympał to proszenie się o kłopoty, w końcu skradanie to styl filmów o Indianie Jones. Ostatecznie z braku oręża można wyskoczyć z przeciwnikiem na solo na pięści, ale to tylko w jakichś kryzysowych sytuacjach. Klamotów do ogłuszania wala się mnóstwo, że czasem czujemy się jak w jakiejś Castoramie a nie katakumbach. Ale to dobrze, szczególnie że po 2-3 ciosach przedmiot się rozpada i trzeba brać w dłoń kolejny patyk.

Wady? Not sou macz.
Gra generalnie nie ma jakichś większych wad. Wszystko tu gra i buczy, nie ma się o co mocniej czepiać. Niestety ma jednak bolączki, i to są naprawdę duże bolączki. I wynikają one nie tyle z błędów gry, co zamierzenia twórców. Po pierwsze, dlaczego nie możemy wybrać angielskiego dźwięku z polskimi napisami? W każdej grze tak jest, niestety nie tutaj. I albo gramy w angielską wersję w 100% (menu, HUD, napisy i głosy aktorów), albo w pełną lokalizację. Irytujące, gdyż polski aktor podkładający głos Indy'ego jest beznadziejny, brakuje mu charakterystycznej chrypki Harrisona Forda. Marcusa Broody'ego zresztą też, Marcus to starszy pan, a głos mu podkłada jakiś młodzieniec. No dobrze, może nie młodzieniec, bo pan Bluszcz jest w moim wieku, ale jednak wolałbym cos bardziej w klimatach pana ś.p. Denholma Elliota. Znam przynajmniej trzech sąsiadów z klatki schodowej, którzy zrobiliby to lepiej. W oryginale głos Indy'ego podkłada Troy Baker i robi to bardzo dobrze. Strzelanie, to wyższy level wkuwru. Ja rozumiem, że gra nakierowuje nas na walkę wręcz i bronią "białą", ale problemy z amunicją i alarmowanie wrogów, to chyba wystarczający odstraszacz od używania rewolweru. Niestety okazuje się, że nie. bo strzał w głowę z odległości metra nie zabija na "hita" nawet na najniższym poziomie trudności. Przeładowanie zaś jest wolne i trzeba parę razy kliknąć, aż zatrybi. No i kto przeładowuje lewym klawiszem myszki? Co to? Virtua Cop? Przyczepię się jeszcze do samego dziennika, po którym nawigowanie jest mało intuicyjne i upiedrliwe, szczególnie kiedy często nawigujemy po różnych zadaniach, wyzwaniach i aktywnościach.

No to tatatata, tadada. Jedziemy.
Wiem co napiszecie. Kilka godzin i już recenzja. Tak wiem, biję się w piersi. Na usprawiedliwienie jednak dodam, że oglądałem wiele filmów z gameplayu i recenzji wczesnego dostępu, aby wyrobić sobie zdanie na temat gry. Poza tym zwykle swoje wypociny edytuję w trakcie przechodzenia, więc zapewne dużo się tu jeszcze zmieni. A pisać trzeba szybko, aby złapać zasięg, chociaż kto mnie tam chce czytać, nigdy chyba nie dobiłem do 150 lajków. Chyba zacznę pisac recenzje po angielsku. Z obowiązku dodam, że mamy karty kolekcjonerskie i osiągnięcia Steam, chociaż 45 to tak trochę mało. Szczególnie, że dość chętnie wpadają, po 10 godzinach gry już miałem prawie jedną czwartą. Są też one takie nijakie i łatwe. Walnij wroga gitarą, packą na muchy, jabłkiem, zjedz chlebek, zjedz rogalika, sfotografuj jakiegoś pajaca... Co to za wyzwania? Szkoda że nie ma profilu gry za punkty Steam, może dodadzą później, szczególnie że za karty nagrody są słabe, byle jakie trzy tła profilu i jakieś mało rajcujące emotki. Grę bardzo polecam wszystkim, szczególnie wyposzczonym fanom Indy'ego i Lary Croft. Ewentualnym hejterom przypominam - Indiana był przed Larą, a więc o plagiacie nie ma tu mowy. Już prędzej Tomb Raider zrzyna z Indy'ego. To na razie tyle, grę polecam i zapraszam do przygody. Zatem nie czekać, tylko brać rewolwer, bicz, czy tam... grabie w dłoń.

--------------------------------------
Wyłączność na tą recenzję posiada:
Strona kuratora Graj z Karbulotem
Was this review helpful? Yes No Funny Award